czwartek, 2 maja 2013

First journey

Dzień transportu Dixana zapowiadał się przekornie jak na początki wiosny.
Drobne, wirujące płatki śniegu z wolna zaścielały wąskie drogi dojazdowe do gospodarstwa. Zima - jednak wróciła! pieczołowicie chowając roztopowe kałuże pod coraz grubszymi śniegowymi pierzynami. W tak bajecznej oprawie dotarliśmy na miejsce...
 Nogi drżały mi. Nie wiem czy było to z zimna, czy z przejęcia. Po przywitaniu syn gospodarza zaprowadził nas do Dixana II. Koń  powoli wychylił głowę z boksu i wtedy delikatnie go pogłaskałam. Chwilę później zaczął coraz mocniej przysuwać do mnie głowę, a mając mój rękaw kurtki na wysokości kącika warg - CHAPS! - chwycił zębami za materiał  pociągając go mocno w swoją stronę. Lekko zaskoczona machnęłam ręką, żeby go odgonić. Koń odskoczył jak poparzony, by chwilę później dalej kombinować jak mnie złapać. Pomyślałam sobie: "no pięknie, dopiero teraz mi gagatku pokazałeś, co potrafisz!", ale jak się z czasem okazało, nie było to wszystko co potrafił...
Załadunek Dixana nie był przyjemnym widokiem, ponieważ z całych sił zapierał się przed oddzieleniem od stada. Z braku alternatywnych pomysłów przewoźnika został wprowadzony do przyczepy na dutce i wędzidle. Stojąc już w koniowozie manifestacyjnie odwracał głowę, by nie patrzeć na ludzi. A gdy już odkręcał łeb, patrzył z rozrywającym serce spojrzeniem mówiącym: "dlaczego mi to robicie?" Chwilę później, po pożegnaniu z gospodarzem wyruszyliśmy, by zawieźć Dixana do jego nowego domu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz